niedziela, 25 maja 2014

Drugi dzień cz. II

W restauracji panuje wspaniała atmosfera. Jesteśmy jedynymi gośćmi, więc możemy spokojnie rozmawiać. Widać, że wiadomość o łodzi uszczęśliwiła całą rodzinę. Również Fe i Germma dziękują nam i zapewniają, że Hermie nadal będzie mogła pozostać w programie ze względu na wielkość rodziny. Podkreślają, jak ważna jest ta decyzja dla przyszłości rodziny. Cieszą się, że będzie ona wymagała mniejszej pomocy w przyszłości i że również skorzystają synowie. Mamy wszyscy nadzieję, że ich rodziny nie będą już musiały korzystać z pomocy. Mówię Hermie, że ja sama w dzieciństwie nie sądziłam, że kiedyś w przyszłości będę mogła pomagać innym – być może i ona kiedyś będzie miała okazję komuś pomóc. 8–letnia Hermie bardzo chciała pomóc swojej rodzinie wyjść z biedy i już bardzo w tym pomogła. Dzięki niej rodzina będzie miała dom i łódź – ile 12–latków na świecie ma podobne osiągnięcia? Jesteśmy z niej bardzo dumni...

Wychodzimy z restauracji w bardzo dobrych humorach, ale pojawia się i cień smutku. Niedługo będziemy musieli się pożegnać... Hermie i jej rodzina wrócą do swojej bambusowej chatki w San Joaquin, a my pojedziemy do hotelu, z którego jutro wcześnie rano wyjeżdżamy na Boracay. Zanim to jednak nastąpi, ogłaszam końcowy punkt harmonogramu – zakupy spożywcze. Jedziemy do supermarketu, gdzie rodzice Hermie kupują żywność dla całej rodziny. Na jakiś czas będą mieli zapas, a już za kilka tygodni ojciec Hermie powinien zacząć lepiej zarabiać. 

Żegnamy się przy supermarkecie. Dla mnie jest to idealne zakończenie wspaniałej wizyty. Ściskamy się, przytulamy, całujemy... Na ile lat wystarczy nam tych czułości? Może na dwa? :) :) Wiemy, że tu wrócimy. Na Filipinach mamy bowiem rodzinę. Nasze, jakże różne, życia złączyły się na dwa dni pod błękitem filipińskiego nieba i wierzę, że od tej pory nasze ścieżki będą się wielokrotnie stykać. Nie ma innej opcji :).

Nie mogłam sobie tego wszystkiego lepiej wymarzyć. Przyjechaliśmy z zamiarem zapewnienia dachu nad głową rodzinie Hermie, a udało się zrobić o wiele więcej. Dziś zapewniliśmy rybakowi prawdziwą wędkę – własną ŁÓDŹ. Nie wiem, czy śmiał o niej marzyć, ale czasem trzeba marzyć za kogoś, komu życie dotychczas nie miało okazji pokazać, że marzyć zawsze warto.
W samochodzie wzruszona Fe mówi, że to była wyjątkowa wizyta. Nikt przed nami nie przywiózł tylu prezentów i nikt przed nami nie zmienił losu 12 osób. Widzę, że również i Fe przeżyła dziś niezapomniane chwile.

Wracamy do hotelu bardzo szczęśliwi. Naszych przeżyć nie można zważyć ani zmierzyć, ale gdyby było to możliwe, w Sevres pod Paryżem mogłyby służyć jako wzorzec spotkania rodziców adopcyjnych z adoptowanym na odległość dzieckiem.

W ciągu 2 dni zrobiliśmy sporo zdjęć, z których najważniejsze to te, które zrobiły nasze serca podczas uścisków, objęć i pocałunków. Są w życiu chwile, w których znikają oceany, odległość, różnice kulturowe oraz językowe i do głosu dochodzi język miłości, dla której nie ma żadnych barier. Tak właśnie było podczas spotkania z Hermie i tego życzę wszystkim, którzy w przyszłości będą spotykali swoje adoptowane na odległość dzieci.




2 komentarze:

  1. Przepiękna historia, przepiękna opowieść. A Ty, Bernadko, jesteś wzorcem z Sevres inspiracji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszyscy znamy wzruszającą historię o rozgwiazdach. Teraz poznaliśmy historię o rybaku i jego rodzinie. Obie są świadectwem miłości.

    OdpowiedzUsuń