wtorek, 20 maja 2014

Kierunek Iloilo


We czwartek wstaliśmy o 6:30 i po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy na lotnisko. Wylot do Iloilo mieliśmy co prawda dopiero o 12:30, ale korki w Manili mogą zaskoczyć, więc woleliśmy mieć dużo czasu w zapasie. Tym razem pojechaliśmy zwykłą taksówką z taksometrem, którą zamówił dla nas hotel. Korzystając z taksówek na Filipinach trzeba uważać, aby kierowca włączył taksometr i najlepiej zapamiętać numer taksówki (a nawet zadzwonić lub wysłać sms do kogoś bliskiego informujący o tym, że się wsiada do taksówki o danym numerze). Poranna Manila zasadniczo różni się od wieczornej. Pięć pasów szczelnie wypełnionych pojazdami, które momentami prawie ocierają się o siebie, a między pasami dodatkowe nieoficjalne pasy dla motocyklistów. Najlepiej zamknąć oczy i się intensywnie modlić do św. Krzysztofa i swojego patrona, jeśli się go ma. 



Droga na lotnisko prowadzi przez wiele różnych części Manili. Przy naszym hotelu, jak już pisałam, zupełnie nie widać biedy. Kilka kilometrów dalej zaczyna się jednak inny świat. Ogromne reklamy, które w bogatych dzielnicach kuszą lepszym życiem, znikają nagle, aby ustąpić miejsca slumsom, dla mieszkańców których lepszym życiem byłby pełny żołądek. 








Na drogach Manili często można zobaczyć jeepney – niezwykle barwny filipiński środek transportu publicznego. Czytałam gdzieś, że każdy jeepney jest wyjątkowy i chyba tak faktycznie jest. W tym wydłużonym jeepie mieści się ponad 20 osób, a opłata za ich przejazd jest niewielka. Jeepney’e można spotkać tylko na Filipinach i z całą pewnością dodają im one uroku oraz swoistego klimatu. 





Na lotnisko docieramy po godzinie i płacimy zgodnie z taksometrem 250 pesos (o 520 pesos mniej od taksówki kuponowej, którą jechaliśmy pół godziny we wtorek). Bez korków wyszłoby pewnie poniżej 200 pesos, czyli około 5 USD (taksówka kuponowa jest większa i przejazd z lotniska kosztuje 20 USD). Postanawiamy korzystać z taksówek z taksometrem. :) Przy odprawie opowiadamy o Hermie, gdyż zainteresowanie wzbudza nasz lot do Iloilo, a nie do Caticlan (większość turystów lata do Caticlan, skąd można przepłynąć na Boracay). Okazuje się, że mogliśmy mieć więcej walizek... Ja jednak nie żałuję zmniejszenia ilości bagażu – z trzema walizkami jest zdecydowanie łatwiej podróżować. Na pocieszenie nasz bagaż dostaje priorytet i po wylądowaniu w Iloilo nie musimy na niego długo czekać. Lądujemy o 13:30 i czujemy ogromną radość. Jesteśmy w Iloilo!!! Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko Hermie!



Do hotelu zawozi nas przemiły taksówkarz. Jego angielski jest bardzo dobry, więc sporo rozmawiamy. Dowiadujemy się trochę na temat realiów życia przeciętnych Filipińczyków. Dla naszego kierowcy kwotą zapewniającą normalną egzystencję jest 10000 pesos na miesiąc (ok. 230 USD). Ta kwota wystarcza na utrzymanie 5–osobowej rodziny. Nie ma tu oczywiście mowy o żadnych zbytkach, ale za tyle można już przeżyć. John marzy o wycieczce do Nowego Jorku, więc obiecujemy, że wyślemy mu kartkę po powrocie. :) 

Meldujemy się w hotelu i rozpoczynamy pakowanie prezentów!! 


Już jutro zobaczymy Hermie! Emocje sięgają zenitu!!!

2 komentarze:

  1. Matko,oczy to trzeba mieć wokół głowy...
    Trzymajcie się.

    OdpowiedzUsuń
  2. Emocje rosną jak na drożdżach. Faktycznie zafundowałaś nam Bernadko cudowna podróż wraz z jej wszystkimi urokami i lękami.

    OdpowiedzUsuń