We czwartek wstaliśmy o 6:30 i po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy na lotnisko.
Wylot do Iloilo mieliśmy co prawda dopiero o 12:30, ale korki w Manili mogą
zaskoczyć, więc woleliśmy mieć dużo czasu w zapasie. Tym razem pojechaliśmy
zwykłą taksówką z taksometrem, którą zamówił dla nas hotel. Korzystając z
taksówek na Filipinach trzeba uważać, aby kierowca włączył taksometr i najlepiej
zapamiętać numer taksówki (a nawet zadzwonić lub wysłać sms do kogoś bliskiego
informujący o tym, że się wsiada do taksówki o danym numerze). Poranna Manila
zasadniczo różni się od wieczornej. Pięć pasów szczelnie wypełnionych pojazdami,
które momentami prawie ocierają się o siebie, a między pasami dodatkowe
nieoficjalne pasy dla motocyklistów. Najlepiej zamknąć oczy i się intensywnie
modlić do św. Krzysztofa i swojego patrona, jeśli się go ma.
Droga na
lotnisko prowadzi przez wiele różnych części Manili. Przy naszym hotelu, jak już
pisałam, zupełnie nie widać biedy. Kilka kilometrów dalej zaczyna się jednak
inny świat. Ogromne reklamy, które w bogatych dzielnicach kuszą lepszym życiem,
znikają nagle, aby ustąpić miejsca slumsom, dla mieszkańców których lepszym
życiem byłby pełny żołądek.
Na drogach Manili często można zobaczyć
jeepney – niezwykle barwny filipiński środek transportu publicznego.
Czytałam gdzieś, że każdy jeepney jest wyjątkowy i chyba tak faktycznie
jest. W tym wydłużonym jeepie mieści się ponad 20 osób, a opłata za ich przejazd
jest niewielka. Jeepney’e można spotkać tylko na Filipinach i z całą pewnością
dodają im one uroku oraz swoistego klimatu.
Na lotnisko docieramy po
godzinie i płacimy zgodnie z taksometrem 250 pesos (o 520 pesos mniej od
taksówki kuponowej, którą jechaliśmy pół godziny we wtorek). Bez korków wyszłoby
pewnie poniżej 200 pesos, czyli około 5 USD (taksówka kuponowa jest większa i
przejazd z lotniska kosztuje 20 USD). Postanawiamy korzystać z taksówek z
taksometrem. :) Przy odprawie opowiadamy o Hermie, gdyż zainteresowanie wzbudza
nasz lot do Iloilo, a nie do Caticlan (większość turystów lata do Caticlan, skąd
można przepłynąć na Boracay). Okazuje się, że mogliśmy mieć więcej walizek... Ja
jednak nie żałuję zmniejszenia ilości bagażu – z trzema walizkami jest
zdecydowanie łatwiej podróżować. Na pocieszenie nasz bagaż dostaje priorytet i
po wylądowaniu w Iloilo nie musimy na niego długo czekać. Lądujemy o 13:30 i
czujemy ogromną radość. Jesteśmy w Iloilo!!! Jeszcze nigdy nie byliśmy tak
blisko Hermie!
Do hotelu zawozi nas przemiły taksówkarz. Jego angielski
jest bardzo dobry, więc sporo rozmawiamy. Dowiadujemy się trochę na temat
realiów życia przeciętnych Filipińczyków. Dla naszego kierowcy kwotą
zapewniającą normalną egzystencję jest 10000 pesos na miesiąc (ok. 230 USD). Ta
kwota wystarcza na utrzymanie 5–osobowej rodziny. Nie ma tu oczywiście mowy o
żadnych zbytkach, ale za tyle można już przeżyć. John marzy o wycieczce do
Nowego Jorku, więc obiecujemy, że wyślemy mu kartkę po powrocie. :)
Meldujemy się w hotelu i rozpoczynamy pakowanie prezentów!!
Już jutro zobaczymy Hermie! Emocje sięgają zenitu!!!
Matko,oczy to trzeba mieć wokół głowy...
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się.
Emocje rosną jak na drożdżach. Faktycznie zafundowałaś nam Bernadko cudowna podróż wraz z jej wszystkimi urokami i lękami.
OdpowiedzUsuń