środa, 21 maja 2014

Spotkanie z Hermie cz. I


Wreszcie nadszedł piątek – dzień, na który czekało wiele osób na 3 różnych kontynentach. Wstaliśmy o 6-tej rano, aby się dobrze przygotować. Sam transport prezentów był nie lada wyzwaniem! Poza prezentami dla Hermie i jej rodziny mieliśmy prezenty dla 2 pracowników, którzy będą naszymi przewodnikami i tłumaczami. Punktualnie o 8:00 zjawiła się Fe Segismar, która jest kierowniczką federacji CHILD (lokalnego partnera ChildFund w regionie Visayas). Fe powitała nas w imieniu organizacji, po czym wsiedliśmy do wynajętego na cały dzień mini busiku i ruszyliśmy do San Joaquin. Jechaliśmy około godziny, w czasie której rozmawialiśmy z Fe. Już na samym początku powiedziała nam, że jest bardzo szczęśliwa, iż ChildFund wyraził zgodę na naszą wizytę w domu Hermie. Podobno żaden inny sponsor takowej nie dostał (pisałam na tym blogu, że nie było to łatwe!), więc Fe była pełna podziwu dla naszych starań. Byliśmy też pierwszą w jej długiej karierze rodziną, która zjawiła się w miejscu, gdzie mieszka dziecko adopcyjne. Zazwyczaj ma ona przyjemność odbyć podróż do lokalnego biura dziecka w towarzystwie jednej osoby odwiedzającej lub, znacznie rzadziej, pary. Fe ma pod sobą aż 3 regiony, łacznie ponad 3 tys. dzieci w programie. Każdego roku przyjeżdża z wizytą od 12 do 15 sponsorów, z czego ponad 2/3 to spotkania w hotelu w Manili. 


Wg harmonogramu naszej wizyty mieliśmy najpierw odbyć krótkie orientation, po którym miało nastąpić spotkanie z Hermie w Garin Farm. Fe powiedziała nam, że Hermie bardzo chciała nas od razu spotkać i czeka już na nas w biurze. :) :) Kiedy podjechaliśmy, z biura wyszło sporo osób. Nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, którą z nich była nasza dziewczynka :) :). Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tak długiego i mocnego uścisku... Wydawało się, że Hermie boi się, że zniknę, jeśli przestanie mnie ściskać. W oczach Hermie pojawiły się łzy wzruszenia... Evan i Nadia podeszli do nas i przyłączyli się do rodzinnego objęcia. Wyjątkowa chwila, która trwała tak długo, żebyśmy mogli się nią odpowiednio nacieszyć. 4 lata marzeń o niej sprawiły, że wszyscy przeżywaliśmy ją bardzo głęboko, każdy na swój sposób, a jednocześnie razem. Niestety trzeba było rozplątać się z uścisku, bo i inni czekali, aby się z nami przywitać. Była więc też niezwykle wzruszona mama Hermie, jej tato, starsza siostra Hernalyn, bratanica Jay Ann, a także Germma i Rowell (pracownicy socjalni), Lynette (prezydent CHILD) oraz Celina(wolontariuszka). Po powitaniu, trzymając się za ręce, weszliśmy do biura. Zarówno na drzwiach biura, jak i na bramie powieszono plakaty na nasze powitanie. Dostaliśmy też naszyjniki z różami. Było widać, że nasz przyjazd jest dla pracowników wielkim wydarzeniem. W środku pokazano nam prezentację na temat zakresu działania ChildFund w społeczności San Joaquin. Nadia miała najlepsze miejsce na widowni - na kolanach Hermie :) :). My siedzieliśmy po obydwu jej stronach. Dziewczynki głaskały się nawzajem, wyznawały sobie szeptem miłość i się przytulały. Niesamowicie wzruszający widok... Po prezentacji przyszła pora na kilka pamiątkowych zdjęć przed biurem i mogliśmy udać się do Garin Farm, gdzie mieliśmy zjeść lunch.




Garin Farm jest rolniczym kurortem, w którym poza restauracją znajdują się pokoje hotelowe, a także wiele różnych atrakcji od karmienia gołębi, ryb i indyków po pływanie w basenie i jazdę na kucykach. Upał był niemiłosierny, więc schroniliśmy się w restauracji i zamówiliśmy lunch na 10 osób. Czekając na przygotowanie posiłku mieliśmy okazję ofiarować Hermie i jej bliskim część prezentów. Wszyscy byli zachwyceni! Mama nie ukrywała wzruszenia i wdzięczności. Podchodziła do mnie, ściskała mnie i ciągle dziękowała. Tata Hermie jest bardzo nieśmiały, ale i on cieszył się ze swojego prezentu. Radości z prezentów nie ukrywała Hernalyn, dla której nasz przyjazd był bardzo ważny. Maleńka Jay Ann otrzymała spółkowy prezent z bratem i bardzo zainteresowała ją gumowa piłeczka, która odbijana o ziemię świeciła się pięknymi kolorami. 




Hermie, która dostała tylko 5 prezentów podczas lunchu, od razu zachwyciła się aparatem cyfrowym. Być może po cichu o nim marzyła :) Zaczęła od razu robić zdjęcia i nie rozstawała się ani na moment ze swoim nowym nabytkiem. Widać było, że trafiliśmy w dziesiątkę. Kiedy już wszyscy mieli okazję pozachwycać się prezentami, podano lunch. Jak się dowiedzieliśmy, rodzina Hermie nigdy wcześniej nie była na takim lunchu. Cieszę się, że podczas naszej wizyty mieli oni możliwość najeść się do syta – w ich życiu nie jest to częsta sytuacja. Jedzenie było naprawdę wyśmienite, a porcje ogromne, więc sporo zostało do zabrania do domu. Kelnerka z Garin Farm wszystko ładnie spakowała i rodzina Hermie zabrała resztki, z których będzie jeszcze jeden posiłek dla pozostałych domowników. 



W międzyczasie w Garin Farm rozpoczęło się karmienie białych gołębi. Wyszkolone ptaki zlatują się na odgłos dzwonu, który obwieszcza porę kamienia. Jest ich bardzo dużo, więc widok jest naprawdę piękny. 







Było coś wyjątkowo magicznego w tym, że nasze pierwsze spotkanie odbywało się w tak cudownym otoczeniu... Jest to też miejsce pielgrzymek – na wzgórzu tuż przed restauracją znajduje się krzyż, do którego prowadzą schody. Idealne wręcz miejsce na spotkanie marzeń.









Nasz harmonogram był dosyć napięty, więc trzeba było opuścić to przepiękne miejsce. Przy wyjściu z Garin Farm sprzedawano świeże jajka pochodzące z farmy i organiczny cukier kokosowy. Skusiłam się na małą próbkę cukru, a rodzinie Hermie kupiliśmy duże opakowanie cukru i 3 tacki jajek. W drodze powrotnej Fe wspomniała, że nawet jej nie przyszłoby to do głowy i cieszyła się, że sama na to wpadłam.



Ciąg dalszy nastąpi :)

3 komentarze:

  1. Bardzo sie wzruszyłam! Mam wrazenie, że czuję Waszą radość! Ann

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudnie! Cieszę się z Wami, a Wasza radość jest zaraźliwa :))))))) Widok gołębi przepiękny!

    OdpowiedzUsuń
  3. To cudownie, że ta wizyta jest tak dokładnie dokumentowana. Wyobrażam sobie, co będziecie czuli czytając tego bloga za kilka lat. Czasami wydaje nam się, że przed nami stoi otworem cały świat, tymczasem nie znamy przyszłości bliższej i dalszej. Dlatego nie powinno się odkładać szczęścia na później. Trzeba brać je garściami, lokować w sobie niczym w banku i czerpać z niego w chwilach trudnych.

    OdpowiedzUsuń