Wreszcie nadszedł piątek – dzień, na który czekało wiele osób
na 3 różnych kontynentach. Wstaliśmy o 6-tej rano, aby się dobrze przygotować.
Sam transport prezentów był nie lada wyzwaniem! Poza prezentami dla Hermie i jej
rodziny mieliśmy prezenty dla 2 pracowników, którzy będą naszymi przewodnikami i
tłumaczami. Punktualnie o 8:00 zjawiła się Fe Segismar, która jest kierowniczką
federacji CHILD (lokalnego partnera ChildFund w regionie Visayas). Fe powitała
nas w imieniu organizacji, po czym wsiedliśmy do wynajętego na cały dzień mini
busiku i ruszyliśmy do San Joaquin. Jechaliśmy około godziny, w czasie której
rozmawialiśmy z Fe. Już na samym początku powiedziała nam, że jest bardzo
szczęśliwa, iż ChildFund wyraził zgodę na naszą wizytę w domu Hermie. Podobno
żaden inny sponsor takowej nie dostał (pisałam na tym blogu, że nie było to
łatwe!), więc Fe była pełna podziwu dla naszych starań. Byliśmy też pierwszą w
jej długiej karierze rodziną, która zjawiła się w miejscu, gdzie mieszka
dziecko adopcyjne. Zazwyczaj ma ona przyjemność odbyć podróż do lokalnego biura
dziecka w towarzystwie jednej osoby odwiedzającej lub, znacznie rzadziej,
pary. Fe ma pod sobą aż 3 regiony, łacznie ponad 3 tys. dzieci w programie.
Każdego roku przyjeżdża z wizytą od 12 do 15 sponsorów, z czego ponad 2/3 to
spotkania w hotelu w Manili.
Wg harmonogramu naszej wizyty mieliśmy
najpierw odbyć krótkie orientation, po którym miało nastąpić spotkanie z Hermie
w Garin Farm. Fe powiedziała nam, że Hermie bardzo chciała nas od razu spotkać i
czeka już na nas w biurze. :) :) Kiedy podjechaliśmy, z biura wyszło sporo osób.
Nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, którą z nich była nasza dziewczynka :)
:). Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tak długiego i mocnego uścisku... Wydawało
się, że Hermie boi się, że zniknę, jeśli przestanie mnie ściskać. W oczach
Hermie pojawiły się łzy wzruszenia... Evan i Nadia podeszli do nas i przyłączyli
się do rodzinnego objęcia. Wyjątkowa chwila, która trwała tak długo, żebyśmy
mogli się nią odpowiednio nacieszyć. 4 lata marzeń o niej sprawiły, że wszyscy
przeżywaliśmy ją bardzo głęboko, każdy na swój sposób, a jednocześnie razem.
Niestety trzeba było rozplątać się z uścisku, bo i inni czekali, aby się z nami
przywitać. Była więc też niezwykle wzruszona mama Hermie, jej tato, starsza
siostra Hernalyn, bratanica Jay Ann, a także Germma i Rowell (pracownicy
socjalni), Lynette (prezydent CHILD) oraz Celina(wolontariuszka). Po powitaniu,
trzymając się za ręce, weszliśmy do biura. Zarówno na drzwiach biura, jak i na
bramie powieszono plakaty na nasze powitanie. Dostaliśmy też naszyjniki z
różami. Było widać, że nasz przyjazd jest dla pracowników wielkim wydarzeniem. W
środku pokazano nam prezentację na temat zakresu działania ChildFund w
społeczności San Joaquin. Nadia miała najlepsze miejsce na widowni - na kolanach
Hermie :) :). My siedzieliśmy po obydwu jej stronach. Dziewczynki głaskały się
nawzajem, wyznawały sobie szeptem miłość i się przytulały. Niesamowicie
wzruszający widok... Po prezentacji przyszła pora na kilka pamiątkowych zdjęć
przed biurem i mogliśmy udać się do Garin Farm, gdzie mieliśmy zjeść lunch.
Garin Farm jest rolniczym kurortem, w którym poza restauracją znajdują się
pokoje hotelowe, a także wiele różnych atrakcji od karmienia gołębi, ryb i
indyków po pływanie w basenie i jazdę na kucykach. Upał był niemiłosierny, więc
schroniliśmy się w restauracji i zamówiliśmy lunch na 10 osób. Czekając na
przygotowanie posiłku mieliśmy okazję ofiarować Hermie i jej bliskim część
prezentów. Wszyscy byli zachwyceni! Mama nie ukrywała wzruszenia i wdzięczności.
Podchodziła do mnie, ściskała mnie i ciągle dziękowała. Tata Hermie jest bardzo
nieśmiały, ale i on cieszył się ze swojego prezentu. Radości z prezentów nie
ukrywała Hernalyn, dla której nasz przyjazd był bardzo ważny. Maleńka Jay Ann
otrzymała spółkowy prezent z bratem i bardzo zainteresowała ją gumowa piłeczka,
która odbijana o ziemię świeciła się pięknymi kolorami.
Hermie, która dostała
tylko 5 prezentów podczas lunchu, od razu zachwyciła się aparatem cyfrowym. Być
może po cichu o nim marzyła :) Zaczęła od razu robić zdjęcia i nie rozstawała
się ani na moment ze swoim nowym nabytkiem. Widać było, że trafiliśmy w
dziesiątkę. Kiedy już wszyscy mieli okazję pozachwycać się prezentami, podano
lunch. Jak się dowiedzieliśmy, rodzina Hermie nigdy wcześniej nie była na takim
lunchu. Cieszę się, że podczas naszej wizyty mieli oni możliwość najeść się do
syta – w ich życiu nie jest to częsta sytuacja. Jedzenie było naprawdę
wyśmienite, a porcje ogromne, więc sporo zostało do zabrania do domu. Kelnerka z
Garin Farm wszystko ładnie spakowała i rodzina Hermie zabrała resztki, z których
będzie jeszcze jeden posiłek dla pozostałych domowników.
W międzyczasie w Garin
Farm rozpoczęło się karmienie białych gołębi. Wyszkolone ptaki zlatują się na
odgłos dzwonu, który obwieszcza porę kamienia. Jest ich bardzo dużo, więc widok
jest naprawdę piękny.
Było coś wyjątkowo magicznego w tym, że nasze pierwsze
spotkanie odbywało się w tak cudownym otoczeniu... Jest to też miejsce
pielgrzymek – na wzgórzu tuż przed restauracją znajduje się krzyż, do którego
prowadzą schody. Idealne wręcz miejsce na spotkanie marzeń.
Nasz
harmonogram był dosyć napięty, więc trzeba było opuścić to przepiękne miejsce.
Przy wyjściu z Garin Farm sprzedawano świeże jajka pochodzące z farmy i
organiczny cukier kokosowy. Skusiłam się na małą próbkę cukru, a rodzinie Hermie
kupiliśmy duże opakowanie cukru i 3 tacki jajek. W drodze powrotnej Fe
wspomniała, że nawet jej nie przyszłoby to do głowy i cieszyła się, że sama na
to wpadłam.
Ciąg dalszy nastąpi :)
Bardzo sie wzruszyłam! Mam wrazenie, że czuję Waszą radość! Ann
OdpowiedzUsuńCudnie! Cieszę się z Wami, a Wasza radość jest zaraźliwa :))))))) Widok gołębi przepiękny!
OdpowiedzUsuńTo cudownie, że ta wizyta jest tak dokładnie dokumentowana. Wyobrażam sobie, co będziecie czuli czytając tego bloga za kilka lat. Czasami wydaje nam się, że przed nami stoi otworem cały świat, tymczasem nie znamy przyszłości bliższej i dalszej. Dlatego nie powinno się odkładać szczęścia na później. Trzeba brać je garściami, lokować w sobie niczym w banku i czerpać z niego w chwilach trudnych.
OdpowiedzUsuń