poniedziałek, 19 maja 2014

Manila


Środa była naszym pierwszym pełnym dniem na Filipinach. 12 godzin różnicy czasu, wysoka temperatura i duża wilgotność sprawiły, że czuliśmy ogromne zmęczenie. Udało nam się jednak odwiedzić Biuro Narodowe ChildFund, które znajduje się niemal w sąsiedztwie naszego hotelu. Wiedząc, na jak wielką skalę działa ChildFund na Filipinach, spodziewałam się ogromnego zaplecza administracyjnego. Samo biuro okazało się być raczej niewielkich rozmiarów – nie liczyłam dokładnie, ale z pewnością nie było w nim więcej niż 20 biurek. Oczywiście ChildFund współpracuje z wieloma partnerami na szczeblu lokalnym, jednak w Biurze Narodowym podejmowane są wszystkie ważne decyzje, a także stąd kierowana jest pomoc w przypadku kataklizmów i tutaj trafia cała korespondencja między Sponsorami a ich dziećmi. Właśnie tu trafiły wszystkie nasze listy do Glenna, Hermie i pierwszy list do Kreishy :). Dla naszej nowej pociechy z Filipin – Kreishy zostawiliśmy w biurze kilka prezentów. Tym razem nie uda nam się jej poznać, więc cieszymy się, że mieliśmy okazję przekazać przesyłkę dla dziecka (ChildFund nie pozwala na wysyłanie paczek ani większych kopert ze względu na cło). 






Budynek, w którym znajduje się Biuro Narodowe ChildFund
                               
                                                                         Okolica:





Po wizycie w biurze ChildFund udaliśmy się w przeciwnym kierunku do Mega Mall. Centrum Handlowe jest naprawdę przeogromne! Zupełnie nie widać tu biedy, a asortymentu nie powstydziłyby się galerie handlowe w żadnym z krajów zachodnich. Z tego, co zdążyliśmy się zorientować, ceny dosyć przystępne. Bardzo dużo ochrony i pracowników. Jesteśmy przyzwyczajeni do sytuacji, kiedy trzeba nieźle się naszukać, jeśli ma się jakieś pytanie, a tutaj przy każdym stoisku kilku pracowników. Zachwyciłam się stoiskiem z chusteczkami :) W USA nie można nigdzie ich kupić, a tutaj wybór taki, że kręci się w głowie. Kupiłam 6, ale planuje kolejną wizytę :).



W supermarkecie zaopatrzyliśmy się w napoje i pooglądaliśmy egzotyczne owoce: guyabano (flaszowiec miękkociernisty), durianmangosteen oraz dragon fruit. Koniecznie musimy ich spróbować :)






Po powrocie do hotelu musiałam przepakować walizki. Całe szczęście możemy zostawić część bagażu w naszym hotelu – będziemy tutaj ponownie nocować po powrocie z Boracay. Na kolację jemy pizzę i rozmawiamy o locie do Iloilo. Już baaardzo niedługo zobaczymy Hermie :)

4 komentarze:

  1. Te kontrasty.... przepych w wielkich miastach w Azji i nie tylko tam i slumsy z biedą aż do bólu. Tak sobie myślę czytając tę relację, czy świat mógłby wyglądać inaczej? I sama sobie odpowiadam. Pewnie by mógł, ale nigdy nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z durianami uważaj! B. Pawlikowska pisała, że po rozkrojeniu strasznie śmierdzą. Podobno w niektórych hotelach wiszą tabliczki "no durian". ;) No chyba, że to nie te duriany ;) Pozdrawiamy gorąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo! Dobrze wiedziec! Dziekuje za informacje. Rowniez pozdrawiamy!

      Usuń