Wczesnym niedzielnym rankiem
jedziemy taksówką na dworzec, skąd udajemy się autobusem na Boracay. 6 godzin to
długo, ale można w ten sposób wiele zobaczyć. Obok mnie przez pierwsze 2 godziny
siedzi Donna, z którą rozmawiam o Hermie, a także o jej pracy i jej dzieciach,
których ma czworo i opłaca im prywatne szkoły. Donna jedzie na chrzest i wiezie
ze sobą robione przez siebie słodycze z cassavy. Otwiera pudełko i daje mi
spróbować. Są znakomite! Donna myśli o swoim biznesie – chce robić te słodkości
na sprzedaż. Wychwalam je i życzę jej, aby się udało. Donna z dziećmi wysiada, a
obok mnie usadawia się młody mężczyzna. Jego angielski jest gorszy, ale też
trochę rozmawiamy. Na jednym z przystanków wchodzi do autobusu lokalny handlarz
z przękąskami i mój sąsiad kupuje „puto”. Z zainteresowaniem przyglądam się dwom
wąskim woreczkom wypełnionym białymi papkami zapakowanymi w liście bananowca.
Pytam, co to jest i dostaję jeden cały woreczek :). Okazuje się, że „puto” to
domowe ciasteczka ryżowe. Widzę, że mój towarzysz zajada i niczym się nie
martwi, więc i ja postanawiam zaufać temu domowemu wyrobowi. Są naprawdę dobre!
:) :)
Po 6 długich godzinach w autobusie, przeprawie łodzią i jeździe
popularnym na Filipinach tricycle docieramy do hotelu. Hotel
Punta Rosa znajduje się na końcu Station 1 i oferuje dużo prywatności, co na
Boracay jest towarem deficytowym. Miałam ogromne szczęście, że go
znalazłam, bo nie lubimy tłumów i atmosfery tłocznych wakacyjnych kurortów,
więc mieliśmy wielkie obawy, czy najpiękniejsza wyspa świata to kierunek dla
nas. Okazuje się, że tak! Boracay to raj... Zachwycająca sceneria, przyjaźni
ludzie, białe plaże, bogata flora, ciepła czysta woda i przepiękne kolory –
wszystko to, co przyciąga na Boracay tysiące spragnionych idealnych wakacji
turystów. Jesteśmy trochę oszołomieni pięknem wyspy. Dla nas nie była ona sama w
sobie celem przyjazdu na Filipiny, więc odbieramy jej piękno jako miłą
niespodziankę. W ciągu kolejnych 5 dni rozkoszujemy się słońcem, plażą,
przepięknymi widokami, zachodami słońca, a także próbujemy wielu filipińskich
potraw i owoców. To wspaniałe wakacje! Chyba nigdy nie trafilibyśmy na Filipiny,
gdyby nie Hermie... Te kilkudniowe wakacje to prawdziwa wisienka na
torcie. Nasz pobyt na Filipinach jest pod każdym względem wyjątkowy, więc
cieszymy się każdą minutą. Zaczynamy już snuć marzenia o kolejnym razie.
Czujemy, że będziemy tu wracać. Przyjechaliśmy odwiedzić Hermie, a zakochaliśmy
się w Filipinach :) :). Trudno się nie zakochać w tym, co tutaj zastaliśmy...
Cały ten wyjazd wydaje się być piękną bajką – czujemy ogromne szczęście i
wdzięczność za to, że dane jest nam doświadczać tych wszystkich wspaniałych
chwil... Prawdziwa podróż życia.
Z Boracay piszę do biura ChildFund w
Richmond. Proszę o przelanie w moim imieniu pieniędzy na dom i łódź. Za kilka
dni rodzina Hermie będzie mogła zacząć budowę domu i kupić własną łódź! Jeszcze
chyba nigdy nie cieszyłam się tak bardzo wydając pieniądze :) :).
Po 5
dniach w raju wracamy do Manili. W Malayan Plaza czeka na nas walizka i znajome
twarze w recepcji. Przez 2 kolejne dni dochodzimy do siebie po przeżyciach
ostatniego tygodnia. Odwiedzamy znów MegaMall, kupujemy drobne pamiątki,
przygotowujemy się do długiej drogi powrotnej. W sobotę, kiedy wracamy wieczorem
z zakupów, podchodzi do nas 5-latek, który sprzedaje naszyjniki z kwiatów.
Chłopczyk jest bardzo szczupły, bosy, a na jego ramieniu śpi może 2-letnia
siostrzyczka. Jest dosyć ciemno, ale widzimy, że chłopczyk ma dziurawą koszulkę.
Wyjmuję z portfela banknot i daje chłopcu. Mała siostrzyczka budzi się i z
zainteresowaniem wyciąga rączkę po pieniądz. Mówię chłopcu, aby schował do
kieszeni, bo to sporo pieniędzy. On próbuje dać mi swoje naszyjniki, ale
odmawiam. Być może inni je kupią i uda mu się troszkę dzięki nim zarobić... Ktoś
podchodzi i daje chłopcu coś do jedzenia, poklepując go przy tym po ramieniu.
Odchodzimy, lecz po kilku krokach dochodzi do mnie, że nie wiem, co się stanie z
pieniędzmi, więc wyjmuję z siatki mango, banany i pieczywo, które dostaliśmy w
gratisie do pizzy na kolację. Wysyłam Evana i Nadię, aby znaleźli chłopca, choć
martwię się, czy nie zniknął on już z ciemnej ulicy. Wracają z pustymi rękami,
co mnie bardzo cieszy. Dziś z pewnością ani chłopczyk, ani jego siostra nie
pójdą spać głodni... Nadia opowiada, że dziewczynka od razu zaczęła jeść
pieczywo. Mówi też, że cieszy się, iż dałam chłopcu pieniądze, po czym dodaje,
że już nigdy nie będzie się na nic skarżyć. Wierzę, że to doświadczenie
ostatnich 5 minut na ulicy w Manili zostanie w niej na zawsze. To chyba
najszybsza i najgłębsza lekcja życia, jaką w swoim krótkim życiu przeżyła.
Wkrótce wrócimy do świata, w którym nie zobaczy głodnych małych dzieci
opiekujących się jeszcze młodszym rodzeństwem na ulicy miasta - w naszym świecie
trudno pamięta się o tym, jakie ma się szczęście w nim żyć. Wiem, że w życiu
Nadii nastąpiło właśnie coś ważnego. Kiedy wracamy do hotelu od razu siada, aby
opisać to w dzienniku, który prowadzi. Po powrocie przeczyta swoje wspomnienia
dzieciom w zerówce i chce, aby to dzisiejsze doświadczenie się też wśród nich
znalazło...
***
Dziękuję wszystkim, którzy wraz z nami wybrali się w tę magiczną podróż do krainy spełnionych marzeń.
Dziękuję za wszystkie modlitwy, pozytywną energię, za trzymanie kciuków za to,
aby nam się nic złego nie stało. Tyle rzeczy mogło pójść nie po naszej myśli,
ale dzięki Wam wszystko przebiegło idealnie. Wróciliśmy szczęśliwie do domu i do
swojej codzienności. Jesteśmy jednak bogatsi o wszystkie doświadczenia, które
przeżyliśmy na Filipinach.
30 stycznia nie mogłam zasnąć... Wzięłam
laptop i zaplanowałam naszą podróż. Wszystko ułożyło się w logiczną całość i
powstał plan, który niespełna 4 miesiące później zrealizowaliśmy punkt po
punkcie. Najważniejsza jest decyzja. Po jej podjęciu wszechświat będzie
konspirował, aby się udało. Kto poznał ten sekret, ten nie boi się podejmowania
śmiałych decyzji :).
„To możliwość
spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące."
P. Coelho
„Dwa szczęścia są na
świecie: jedno małe- być szczęśliwym, drugie wielkie -
uszczęśliwiać innych."
J.
Tuwim