środa, 21 maja 2014

Spotkanie z Hermie cz. II

Po opuszczeniu Garin Farm udajemy się prosto na miejsce, gdzie ma stanąć nowy dom. Robimy zdjęcia, żeby mieć wyobrażenie tego, co jest wokół działki. Mamy nadzieję, że dobrze będzie się tu mieszkało rodzinie Hermie. Może w końcu i my będziemy mogli spać w czasie kolejnych tajfunów, wiedząc, że Hermie jest bezpieczna.






Ostatnim punktem programu na dziś jest wizyta w domu Hermie. Przypominam sobie, jaka długa była droga do przejścia i ile e-maili wymieniłam z różnymi osobami, abyśmy dziś mogli tu przyjechać. Najważniejsze, że się udało i za moment zobaczymy, w jakich warunkach żyje 12–osobowa rodzina, której od 4 lat pomagamy...


Zatrzymujemy się... Po lewej stronie drogi wąska ścieżka, która jest pierwszym etapem spaceru do domu Hermie. Wzdłuż niej chatki i bardzo dużo zieleni. 





Dorośli i dzieci wychodzą z chatek i nas pozdrawiają. Widać, że i oni są przejęci naszą wizytą. Ścieżka kończy się dosyć niespodziewanie i końcową część spaceru do domu Hermie odbywamy idąc korytem rzeki! Teraz jest pora sucha, więc można bokiem przejść, ale nie wyobrażam sobie, jak tu wygląda w porze deszczowej. Z tego między innymi powodu nie można wybudować tu nowego domu – jest to po prostu zbyt niebezpieczne. Przeskakując z kamienia na kamień dochodzimy do bambusowego domu, który wynajmuje rodzina Hermie. 










Na zewnatrz i w środku czekają pozostali członkowie najbliższej rodziny oraz dalsi krewni. Wszyscy chcą się z nami przywitać. Widać, że szczególnie dalsi krewi są troszkę zakłopotani – nie znają nas przecież, a poza tym nie przywykli do wizyt obcokrajowców. W domku dajemy Hermie plecak wypełniony ubraniami i innymi prezentami. To nadal nie jest wszystko, co dla niej przywieźliśmy, ale chcemy rozłożyć jej radość na kilka razy. Hermie jest przeszczęśliwa! Wszystko dokładnie ogląda, a Germma, pracownica socjalna zajmująca się Hermie, robi bardzo dużo zdjęć. Tłumaczy przy tym, że dla nich ważna jest dokumentacja takich spotkań i że Hermie ma ogromne szczęście, że jesteśmy jej sponsorami. Hermie przekazuje prezenty, które przywieźliśmy dla pozostałych członków rodziny. Chłopcy bardzo cieszą się z piłki nożnej. Robimy kilka zdjęć, Hermie dziękuje nam za odwiedzenie jej domu i za przyjazd. Wszyscy są bardzo wzruszeni. Ocieramy łzy i przytulamy się. Kolejna bardzo wyjątkowa chwila w tym niesamowitym dniu... Mama Hermie trzyma moją rękę i ją mocno ściska. Patrzy mi w oczy, a swoimi próbuje przekazać to wszystko, co czuje... Ja czuję zakłopotanie, że ta ciężko pracująca kobieta czuje tak ogromną wdzięczność. Proszę Germmę, aby przetłumaczyła, że to ja dziękuję, iż dzieli się ona z nami swoją córką i że możemy być częścią ich rodziny. Obejmujemy się i już nie potrzeba żadnych słów...



Hermie z rodzicami i Hernalyn odprowadza nas do drogi. Znów zachwycam się palmami i pięknem okolicy. Tuż przy drodze rośnie malunggay, o której rozmawialiśmy w czasie lunchu. Zapytałam, czy w diecie Hermie jest wystarczająca ilość witamin i Lynette wspomniała zupę z malunggay. Pokazuje mi ją, a ja uśmiecham się szeroko i opowiadam o plantacji malunggay (czyli moringi) w Afryce :). Próbuje filipińskiej moringi, a od właścicielki drzewa dostaję od razu kilka gałązek i nasiona :). 




Ludzie naprawdę są bardzo życzliwi i pomimo tego, że sami tak mało mają, chcą się podzielić. To dla nich takie oczywiste. Może dlatego, że nie mają 50–calowych telewizorów, które pokazują im, co jest potrzebne do szczęścia... Kilkadziesiąt metrów od domu Hermie to my – przybysze z bogatego Zachodu, dostajemy prezenty od biednych ludzi. Najważniejsze z nich są nienamacalne. To wzruszenia, uściski, spontaniczne przytulenia, których dziś przeżyliśmy w dawkach wystarczających na całe lata... 

Dochodzimy do drogi i tutaj się żegnamy. Wszyscy się cieszymy, że przed nami jeszcze jeden dzień, bo te 5 godzin to zdecydowanie zbyt krótko. Żegnamy się też z Celiną, która mieszka przy drodze. Daje jej prezent, który ją bardzo cieszy. Jako wolontariuszka niczego się nie spodziewa, a jest jedyną osobą, która dostaje prezent :). Dla reszty pracowników mam bombonierki, które podam jutro przez Germmę. Wsiadamy do samochodu i jedziemy ponownie do biura. Hermie zostaje blisko swojego domku. Na dowód tego, że to wszystko się naprawdę zdarzyło ma zdjęcia w swoim nowym aparacie i wspomnienia...

W biurze oglądamy występ dzieci z programu. Większość z nich ma sponsorów, ale niestety nie piszą oni do dzieci. Obiecuje dzieciom, że poproszę po powrocie, aby przesłano informację ich sponsorom, że dzieci czekają na korespondencję. Mam nadzieję, że listy zaczną napływać.





Żegnamy się z wszystkimi i wraz z Fe udajemy się w drogę powrotną do Iloilo. W Miag-ao zatrzymujemy się, aby zobaczyć słynny kościół, który jest na liście światowego dziedzictwa  UNESCO. Bardzo wzruszam się na widok polskiego akcentu przy kościele...




W kościele mam okazję pomodlić się i podziękować Bogu za bezpieczne dotarcie do celu, za Hermie, za całe to doświadczenie i za to, że mamy możliwość zmieniać ludzkie losy... Rzeczywistość może okazać się piękniejsza od marzeń – dzisiejszy dzień jest najlepszym na to przykładem. Czujemy bezgraniczne szczęście...


3 komentarze:

  1. Niezwykle poruszająca relacja <3 Czytałam jednym tchem z wypiekami na twarzy i łzami wzruszenia i szczęścia w oczach!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nigdy nie czytałam takiej relacji ze szczęścia. Wiem, że na świecie jest dobro i zło. Zło codziennie jest pokazywane w mediach. Tutaj przeczytałam o szczęściu obdarowanych i obdarowujących. Sama poczułam się szczęśliwa. Dziękuję za to.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo się cieszę, że udało Wam się spotkać z Hermie i jej rodziną, czytając bloga staje się oczywiste, jak ważne to było dla każdego z Was spotkanie. Te chwile na zawsze już zostaną w Waszych sercach, dziękuję, że się z Nami tym dzielicie <3

    OdpowiedzUsuń